17.06.2013

Futbol jest okrutny (w Berlinie)


Po serii ligowych porażek w Podgórskiej Ekstraklasie nastąpiła jedna z największych w partyzanckich dziejach operacja logistyczna (13 osób obojga płci, dwoje dzieci, trzy samochody bojowe, dwie piłki, flaga, szalik, i ponad 100 litrów napojów - wliczając kawę i herbatę). W połowie czerwca udało się zmobilizować Partyzantów z różnych zakątków Polski (Górny Sląsk, Małopolska) i Europy (Holandia, Hiszpania, Niemcy), do wzięcia udziału w berlińskich manewrach zwanych Bistumsliga Pokal Wochenende 2013. Tak jak przed dwoma laty, turniej z udziałem 20 drużyn odbywał się w Köpenick. Wówczas to znaleźliśmy się w pierwszej ósemce, choć ekip było więcej (32). Dlatego tym razem nasze apetyty były rozbudzone...


Komendantowi terenowemu wraz z delegaturą na zagranicę udało się zwerbować pokaźny zastęp, z niebywale długą jak na obecną sytuację ławką graczy rezerwowych.
Pogoda również dopisała. Do rozegrania mieliśmy 4 grupowe spotkania. Pierwsze dwie drużyny przechodziły do ćwierćfinału.


Losowanie zesłało nas do Grupy D, gdzie między innymi mieliśmy zmierzyć się z rywalami, z którymi już raz nasze drogi się skrzyżowały.

PARTYZANT cały turniej zagrał w składzie:
Hubert, Jose, Kuba, Marcin Dz., Kalita, Franek, Alek, Łukasz, Wacek, Artek

HSH Süd : PARTYZANT 1:0 (1:0)
Ostrożne wejście do gry. Badanie rywala i badanie siebie. Rywal raczej solidny, nasza gra ostrożna, bronimy się gramy z kontry, bardzo uważnie bronimy się. Sprawdzamy, czy partyzanckie puzzle dobrze do siebie pasują. Z tyłu uważnie i stanowczo gra Jose (który zasługuje na zestawienie z najlepszymi środkowymi obrońcami w historii czerwono-czarnej szachownicy). Kuba szarpie bokami i wraca, by bronić, pomaga mu po profesorsku Kalita. Z przodu szukają się Alek z Łukaszem, piłka szuka króla Artura, który gra nieco za bardzo cofnięty. Ale to on jako pierwszy pokonuje bramkarza rywali i ten wynik utrzymuje się już do końcowego gwizdka. Dobry początek, ale czeka już na nas najtrudniejszy rywal.




PARTYZANT - MARIA MAGDALENA 0:4 (0:2)
Tych panów już znamy. Przed dwoma laty wygrali z nami 4:2 wychodząc z pierwszego miejsca z grupy śmierci. Wiemy, że nie będzie łatwo. I może to nas zbytnio rozluźnia. Zaczyna się od mojego błędu. Zamiast złapać, trącam tylko górną piłkę pod nogi napastnika rywali. Do przerwy jest dwa do zera. Partyzant wygląda trochę bezzębnie. Wacek stara się wesprzeć przód. Dołącza do nas Franek i staje na libero, Jose idzie do środka rozgrywać. Gra zaczyna momentami się kleić, wygląda to coraz lepiej. Ale to rywal sprytnie rozciąga nasze zasieki obronne i pakuje jeszcze dwie bramki. No tak. Teraz wody łyków kilka, może jakiś banan albo batonik pod flagą naszą. Przed nami mecz o prawie wszystko.


PARTYZANT - B.i.e.R. 04 1:2 (0:0)
Ten mecz będzie mi się śnił po nocach. Kluczowy moment turnieju, najważniejszy mecz fazy grupowej. Przed dwoma laty spotkaliśmy się również w kluczowym momencie - był to drugi dzień turnieju roku 2011, po awansie z grupy śmierci, graliśmy w kolejnej grupie o ćwierćfinał. Po porażce 1:4 z KFC Polonia, mecz z B.i.e.R 04. był meczem o być albo nie być. Wygraliśmy wówczas 4:1 po dwie bramki strzelili wówczas Artek i Wojtek.

Rywal jest zdecydowanie w naszym zasięgu. Gramy częściowo z kontry. Stwarzając liczne sytuacje w liczebnej przewadze. W pewnym momencie Kalita zostaje mocno poturbowany, rywal za pyskówkę wylatuje z boiska na dwie minuty. Nie potrafimy wykorzystać tej szansy. W drugiej połowie partyzancka demonstracja niemocy trwa, konkurs na najperfidniej zmarnowaną stuprocentówkę. Już nawet rywale usiłują nam pomóc, ale ich próba strzelenia sobie samobója, kończy się poprzeczką... Znowu jeden z piłkarzy rywala dostaje dwuminotową karę, a my dalej bijemy głową w mur.
5 minut przed końcem, piłka jednak znajduje jakoś drogę do siatki po rajdzie Artka i strzale między nogami bramkarza. Cieszymy się, awans jest bardzo realny.
Chwilę później, w zupełnie niegroźnej sytuacji, strzelam sobie piętką przy pomocy ręki samobója... lepiej było nie dotykać...

Instynktownie Partyzanci ruszają do szturmu, by ratować trzy punkty. Łukasz uderza w poprzeczkę, Artek lekko ponad bramką. Nic nie chce wpaść! 
Gramy va banque i tracimy drugą bramkę! Koniec meczu. Na powiewach rachunków i kalkulacji matematycznych tlą się marzenia o awansie. 



KTS BERLIN - PARTYZANT 3:1
Tego meczu jakoś nie pamiętam. Dziura w pamięci. Tylko przebłyskują mi żółte koszulki i chyba zielone spodenki (potwierdzają to też zdjęcia!). Nie pamiętam wydarzeń ani kolejności bramek, choć to chyba my pierwsi strzeliliśmy - Wacek strzelił, teraz pamiętam. Dopiero wpis Artka przypomniał mi, łatając dziurę w pamięci, ile bramek straciliśmy. Straciliśmy też wiele sił w poprzednich spotkaniach, straciliśmy świeżość, przytłoczyły nas wyliczenia i kalkulacje. Opadły ręce, ale szarża trwała w najlepsze, pamiętam wielką dziurę w naszej obronie... niczym nie załataną... mojej głowie... przez moje rękawice... bramka za bramką...


 Następnego dnia obudziłem się z myślą o zawieszeniu butów a zwłaszcza rękawic na kołku. Po raz pierwszy w życiu, taka myśl. Obtłuczone biodra, stopa, nadgarstek i szczęka oraz pościerane kolana dały mi wiele okazji do przemyśleń tej nocy.
Niecałe dwie doby wcześniej Kuba podarował mi przywiezioną ze sobą książkę pt. "Futbol jest okrutny", czytam w niej teraz jak Okoński pisze:

Tę grę stworzył jakiś złośliwy Demiurg mający gdzieś nasze oczekiwania, nadzieje i marzenia. Tu niczego nie da się przewidzieć ani zaplanować, nic nie jest przesądzone, zawsze może być inaczej, niż się zapowiadało.

Powoli pakuję plecak i pojutrze wybieram się do Torunia, gdzie grają w piłkę nawet w deszcz.

Podziękowania:
Partyzantom, że się licznie stawili; Kubie za organizację, oscypka i inne drobiazgi, Artkowi za profesjonalizm, Jose Clandestino Mourinho za swietną robotę z tyłu i wspólne wzmacnianie przyjaźni hiszpańsko-polskiej mimo dyferencji na linii Barca-Real (muczos gracjas por todos!), Wackowi za spektakularne przybycie i spełnienie pokładanych w nim nadziei; Kalicie za dowodzenie jednym z wozów bojowych, długo odkładany debiut w Partyzancie i dobrą grę mimo wielu przeciwności; Marcinowi za dowodzenie drugim z wozów bojowych, miłą atmosferę i żelazne zdrowie; Alkowi za jego spokój i centymetry, jakże potrzebne na boisku; Łukaszowi za odwagę zadawania się z bandą nienormalnych kopaczy; Frankowi za wsparcie na boisku i docinki taktyczne poza nim; dziewczynom Marcie, Agnieszce i Bettinie za to że z cierpliwością zniosły tę naszą zabawę; Tymkowi i Radkowi za to, że dobrze przespali obie noce i nie zachorowali w międzyczasie.
Bartkowi za wsparcie, pamięć i Telefon.
Szczególne pozdrowienia dla tych, którzy chcieli z nami być a nie mogli zwłaszcza dla: Bobera, Bartka, Kozy i Masakry.

1 komentarz:

Mart pisze...

Futbol jest okrutny, ale możliwość berlińskiego spotkania była fajna :)
I pokazała że duch w was nie ginie, skoro udało się wam zebrać tylu chętnych zawodników